Łączna liczba wyświetleń

poniedziałek, 13 lutego 2017

Po uszy w mule...

Gdyby kilka lat temu ktoś mi powiedział, że zainteresuję się polityką, popukałabym się w czoło i oburzona poszła dalej. W szkole słynęłam z ignorancji historycznej, układ chronologiczny był dla mnie prawdziwą katorgą, a pomylenie Jana III Sobieskiego ze Stefanem Batorym, czy Lenina ze Stalinem było na porządku dziennym.
I nagle dzięki szeregowi dziwnych zdarzeń zostałam dziennikarką. Na początku z wielkim trudem przychodziły mi analizy przyczyn i skutków lokalnej polityki, z czasem jednak nabrałam na tyle wprawy, że zaczęłam rozumieć konkretne mechanizmy napędzające i hamujące rozwój gospodarczy i finansowy nie tylko w naszym powiecie, ale i szerzej.
Ale do rzeczy. Dziś żyjemy w czasach, gdy cały rząd wraz z prezydentem i premier na czele należy do jednej partii. Mało tego, zaczęła się stopniowa wymiana przedstawicieli samorządów lokalnych, a nawet takich instytucji jak Prokuratura na członków lub sympatyków Prawa i Sprawiedliwości. Miesięcznice smoleńskie, choć nie są świętem rządowym, przygotowywane są z udziałem wojska, policji, a ostatnio nawet snajperów stojących na straży bezpieczeństwa polityków PiS.
I w takich oto realiach młody chłopak jadąc prawidłowo przez skrzyżowanie dokonuje potrącenia wymijającej go na podwójnej ciągłej kolumny rządowej z panią premier. Tego samego dnia zostaje zatrzymany, choć wystarczyłoby jedynie spisać dane kierowcy do postępowania, kilka godzin później przyznaje się do winy, o czym rzekomo dowiaduje się z ust policjanta w wydaniu Wiadomości, bowiem sam uważa, że jest niewinny.
Czy w takiej sytuacji ten chłopak może liczyć na normalny, uczciwy proces? W sytuacji, gdy wszyscy wokół są z PiS i od roku tworzą propagandę sukcesu, więc o przyznaniu się do ich winy nie może być mowy? Jakiś czas wcześniej kolumna rządowa z ministrem MON ulega wypadkowi. Prawdopodobna przyczyna - nadmierna prędkość. Sprawa dalej jest w prokuraturze. Nikt nic więcej nie wie.
Ale wróćmy do chłopaka - widząc to wszystko opozycja proponuje mu pomoc. W głównym wydaniu Wiadomości na TVP1 dziennikarz komentuje ten gest jako... zachętę opozycji do działań mających na celu spowodowanie wypadku, w uproszczeniu - nawołuje do zamachu na rząd.
Po raz pierwszy od bardzo dawna mam wszechogarniające poczucie beznadziejności. Czuję się jakbym zapadała się z mule i nic nie mogła zrobić. I o ile jeszcze na początku wierzyłam, że protesty coś mogą zdziałać, że warto wychodzić na ulice, teraz czuję, że niezależnie od tego co się zrobi i tak wygra PiS, który jest wszędzie, na każdym niemal stanowisku, rządzi mediami, rządzi Prokuraturą, ma w garści policję i wojsko...
Zaraz wyjeżdżam do pracy. I modlę się, żeby przypadkiem rządowa kolumna nie przejeżdżała obok, bo nawet jeśli będę jechała przepisowo jak na egzaminie, nie będę w stanie w razie czego się wybronić...

środa, 8 lutego 2017

czwartek, 2 lutego 2017

Człowiek- samotna wyspa

Kiedy człowiek jest daleko, w tak zwanej bezpiecznej odległości, a więc z dużym prawdopodobieństwem, że nie odwiedzi drugiego z dnia na dzień, ludzie bardzo chętnie go zapraszają i zapewniają o otwartym domu o każdej porze dnia i nocy. Problem pojawia się, gdy zaproszenie zostaje przyjęte i nagle się urealnia...
Nagle uświadamiasz sobie, że masz pierwszy od dawna wolny weekend i przypominasz sobie o bardzo bliskich znajomych, z którymi od dawna nie miałeś kontaktu, bo dzielą was setki kilometrów. Myślisz - a co tam, pojadę! Dzwonisz. Po drugiej stronie słuchawki wielka radość, wszyscy się cieszą. Dzień przed wyjazdem odbierasz telefon, że jednak nie, jednak nie tym razem, bo praca, bo facet, bo...
Nie przejmujesz się, bo przecież masz jeszcze dużo innych znajomych. Dzwonisz do kolejnych. Znowu to samo - przez telefon wielka radość, a chwilę później wiadomość, że może jednak przyjedź innym razem, bo teraz bez sensu, bo za krótko, bo nie w porę...
Zabawne, że dużo łatwiej taką wiadomość przekazać pisemnie niż przez telefon. Mniej zabawne, że jeszcze kilka lat temu wpadało się do przyjaciół bez zapowiedzi, czasem nawet na kilka dni i nikomu to nie przeszkadzało. Dziś nawet do własnej siostry musisz się zaanonsować, bo każdy ma przecież swoje życie i swoje plany na każdy dzień. Nikogo za to nie winię, sama też nie lubię niezapowiedzianych wizyt. Smutne jednak jest to, co się z nami stało - dużo chętniej spotykamy się na Facebooku, rozmawiamy przez Skype, niż widzimy się w realu, przy prawdziwej kawie, piwie, bez komórki...

Ostatecznie, mimo kilkuset znajomych na Facebooku i w rzeczywistości, pierwszy od dawna wolny weekend spędzę w domu, na sprzątaniu, praniu i zmywaniu...

wtorek, 10 stycznia 2017

Pierwsze koty za płoty

Pierwszy dzień diety minął w miarę bezboleśnie. W miarę, bo o ile udało się wagowo z posiłkami, to jednak kolacja okazała się być zdecydowanie za wcześnie jak dla mnie - 18.00 dla kogoś, kto do północy co najmniej siedzi przed komputerem, to samobójstwo. W związku z tym niestety - w ruch poszła garść orzechów włoskich, a później... 4 cukierki...
Jutro będę musiała wydłużyć trochę odstępy między posiłkami, żeby kolacja była przynajmniej o 19.00, a max. 20.00...

niedziela, 8 stycznia 2017

Podejmuję wyzwanie - po raz kolejny...

Moje postanowienia noworoczne zawsze mają 1-2 tygodnia opóźnienia, w czasie których dojrzewają i nabierają kształtów. A ponieważ w ostatnim czasie ja sama nabrałam kształtów coraz bardziej przypominających kulę, w tym roku postanowiłam wziąć się za siebie. Po raz kolejny przeprosiłam się z dietą opracowaną rok temu przez panią dietetyk (której notabene nigdy nie udało mi się przejść do końca), odkurzyłam też płytę z ćwiczeniami Chodakowskiej - zanim wrócę na siłownię muszę wrócić do formy sprzed mojej ostatniej przerwy, czyli nadrobić jakieś pół roku w miesiąc. 
Co z tego wyjdzie - nie wiem. Mam tylko nadzieję, że tym razem konsekwencji mi nie zabraknie i nie poddam się po kilku tygodniach. 
Dziś przygotowałam już część posiłków na jutro, żeby nie mieć żadnej wymówki. Opracowałam też listę zakupów na dania na pojutrze. Trzymajcie kciuki! :) 

czwartek, 5 stycznia 2017

Wierzycie w anioły?

Czy wierzycie w anioły? A dokładnie w Aniołów Stróżów? Dawno, dawno temu, gdy po raz pierwszy dość poważnie posypał mi się świat i po wypowiedzeniu z dnia na dzień desperacko szukałam pracy, przypadkiem trafiłam do bardzo dziwnego pracodawcy... Rozsyłałam swoje CV po wszelkich możliwych wydawnictwach, drukarniach i studiach reklamy i przypadkowo trafiłam  do niewielkiego, położonego kompletnie na uboczu, rodzinnego wydawnictwa. Jego właściciel, bardziej chyba z zaskoczenia, że ktokolwiek znalazł jego firmę i chciał tam aplikować niż z braku pracowników, zaprosił mnie na rozmowę kwalifikacyjną. Już po kilku minutach uświadomiłam sobie, że kompletnie nie mam kwalifikacji, żeby tam pracować, bo wszystko, o czym mówi, jest dla mnie czarną magią.
- To czym właściwie mogłaby się Pani u mnie zajmować?
- Wydaje mi się, że jedyne, w czym mogłabym się nie skompromitować, to korekta książek... - powiedziałam lekko zażenowana swoim brakiem wiedzy. Później dowiedziałam się że pracy dla mnie aktualnie nie ma, ale właściciel wyglądał na dość mocno przejętego moim losem, bo obiecał, że jak tylko coś znajdzie, odezwie się.
Kilka dni później otrzymałam pierwszą książkę do korekty. Dzięki niej udało mi się stanąć na nogi. Później pojawiła się kolejna, która zapoczątkowała moją dobrą passę. Mimo że to zdarzenie miało miejsce wiele lat temu, do dziś utrzymujemy kontakt i jestem mu bardzo wdzięczna za pomoc.
I co ciekawe, w chwilach, gdy świat zawodowy zaczyna mi się walić na głowę, wszystko leci na łeb na szyję. do dziś nagle pojawia się pan Jot z jakimś drobnym zleceniem. Tak było i teraz. Niespodziewany telefon, chwilę po tym, jak straciłam pracę.
- Nie wiem, czy ma Pani teraz czas...
- Ostatnio czasu wolnego mam aż nadto...
- Tak się domyśliłem po Pani postach.
I jest kolejne zlecenie. Znów mój "anioł", który pojawił się nie wiadomo skąd, ratuje mi tyłek. Dziękuję...

wtorek, 3 stycznia 2017

Jestem lewakiem

Kilka dni temu skończyłam czytać książkę Roberta Biedronia "Pod prąd", która otworzyła mi oczy na wiele spraw, których wcześniej nie potrafiłam nawet zdefiniować.
Choć pochodzę z bardzo katolickiej rodziny (ojciec katecheta i szafarz), coraz częściej miałam problemy z pogodzeniem wiary, Kościoła Katolickiego i państwa. Czarę goryczy przelały ubiegłoroczne wybory wygrane przez PiS i wprowadzane przez nich ograniczenia i próby ograniczeń - zmiana ustawy antyaborcyjnej, wycofanie programu in vitro itp.
Doszłam do wniosku, że władze państwa powinny być ponad wyznaniami i ugrupowaniami, bo przecież reprezentują całe państwo, a nie tylko katolików, czy emerytów.
Biedroń idealnie sformułował to, co przez wiele lat chodziło mi po głowie, jednocześnie wyjaśniając, że właśnie na takich postulatach opiera się lewica. Nieco więc skonsternowana (bo w domu lewica była złem ostatecznym), po kilku dniach refleksji z dumą mówię: Tak, jestem lewakiem! Zależy mi na państwie świeckim, które szanować będzie każde wyznanie i będzie gotowe do podjęcia dialogu z wyznawcami różnych religii, nie będzie dyskryminowało gejów, lesbijek, a pomoc będzie niosło tym, którzy będą jej potrzebowali, a nie - jak np. w przypadku 500 plus - wszystkim jak leci, bo to jest czysty populizm i kiełbasa wyborcza.