Łączna liczba wyświetleń

środa, 28 września 2011

Ciężka noc, ciężki dzień...Dorosłość jest mocno przereklamowana

Noc całkiem zarwana. Wczoraj gdy wróciłam z pracy, na widok mojego psa poryczałam się jak dziecko. Na co dzień szalony i skaczący na pół metra w górę Mikser słaniał się na nogach, przewracał i cały telepał. Przez cały dzień nic nie zjadł, nie wypił ani kropelki wody. Wieczór upłynął na gorącej linii z weterynarzem. Noc na obserwacji i przykrywaniu psa kolejnymi kocami, bo telepał się z zimna mimo że włączyłam ogrzewanie.
Rano próbowałam wziąć wolne w pracy na żądanie, jednak bezskutecznie. Udało mi się szybko załatwić weterynarza. Angina. Od picia wody z kałuży i jedzenia z lodówki. 3 zastrzyki na raz. I tak codziennie przez pięć dni.
Szybka akcja, później z bólem serca pobiegłam na autobus do pracy. Zdążyłam, choć wyglądałam jak siedem nieszczęść. Rozmazany wczorajszy makijaż, ciuchy w biegu wrzucone do torebki, po drodze przechwycony tusz do rzęs.
W pracy niespodzianka. Odwiedziny Regionalnej Mededżerki Sprzedaży. Miała tylko tak sobie przyjechać. Nikt mi nie powiedział, że będzie mnie... wizytować.
Na całe szczęście maksymalna ilość punktów w ocenie.
Ledwo patrzę na oczy. I do tego jeszcze wezwanie do kierowniczki. A tam... dyrektor.
- Noo, to teraz zaczynam się bać... - zaczęłam niepewnie.
- Nie ma takiej potrzeby. Pani M., proszę powiedzieć jak z Pani prawo jazdy? Kiedy Pani będzie je robić?
- Jak tylko wyjdę z długów.
- Zabrzmiało groźnie. Czyli kiedy?
- Nie wiem, naprawdę. Ale na pewno będę robić.
- Mamy taką nadzieję. Myślimy perspektywicznie i za kilka miesięcy będzie ono potrzebne.
- Dobrze.

Kilkadziesiąt minut później. U Niego w biurze.
- Czyli co? Może mi Pani obiecać, że w październiku rozpocznie Pani kurs?
- Nie.
-?
- Proszę wybaczyć, ale z mojego wynagrodzenia muszę opłacić mieszkanie, spłacić kredyty, meble i dojazd do pracy. Naprawdę nie stać mnie na obecną chwilę na prawko. Sprawdzę czy można to rozłożyć na raty, ale nic nie mogę obiecać.
- Wszyscy muszą się ze swoich pensji utrzymać.
- Wszyscy mają kogoś jeszcze, kto też albo zarabia, albo sam w domu coś porobi...
- ...
- Może mi Pan jeszcze ten aneks podpisać?

poniedziałek, 26 września 2011

zabawmy się

Dziś dostaliśmy niszczarkę. Ponieważ na razie najczęściej to ja jej potrzebuję, podłączyłam ją zaraz przy moim stanowisku. Wyjęłam z biurka wielki wór dokumentów do niszczenia i z uporem maniaka oddałam się pasji niszczenia. Nie zauważyłam nawet kiedy On pojawił się w drzwiach. Musiał przyglądać mi się dłuższą chwilę, bo wyglądał na wyraźnie rozbawionego.
- No proszę, jakie twórcze zajęcie Pani wykonuje.
- Ja proszę Pana niszczę. Oddaję się pasji niszczenia.
- Dać dziecku zabawkę, to będzie się cały dzień bawiło.
- Chce się Pan ze mną pobawić...?
- Cóż to za pytanie?
- Zupełnie niewinne. Odebrał je Pan inaczej?
- Jest Pani okropna. Na każdym kroku mnie Pani prowokuje.
- Do czego?
- Znowu Pani to robi.
- Co takiego?
- Niech już lepiej Pani wróci do tego niszczenia.
- Teraz to się boję, żeby nie zniszczyć wszystkiego...
- Może się uda...
-

rzeczy martwe

Od soboty jestem unieruchomiona. Skuter umarł. Pojechałam na przegląd i okazało się, że miałam więcej szczęścia niż rozumu. Od tygodnia coś mi w silniku stukało, ale przecież skąd kobieta ma wiedzieć, że to coś poważnego?
No więc mam uszkodzone tuleje w kołach (cokolwiek to znaczy), cylindry w silniku do regulacji i ogólnie masakra. Najwcześniej w środę będę mogła go odebrać.
Więc do środy skazana jestem na autobus do pracy. Bardzo lubię jeździć autobusami, jednak ten środek transportu przyjeżdża 15 min później niż ja na skuterze, a co za tym idzie - dziś nie zdążyłam na otwarcie banku, tylko przyjechałam 5 min przed pozostałymi pracownikami.
Szybko się przebrałam i zabrałam do pracy. Poczta. Nowa wiadomosć, z piątku. 17.30, a więc pół godziny po pracy. Od Niego. "Znowu zapomniała się Pani ostatecznie wylogować z systemu!!!!"
- Wiem, wiem. Przypomniałam sobie o tym w połowie drogi do domu, więc uznałam, że już nie ma sensu wracać do pracy. Ale przez cały weekend miałam wyrzuty sumienia z tego powodu i myślałam o Panu, więc na pewno będę na przyszłość pamiętać.
- Myślała Pani o mnie?
- Tak. Cały weekend. I naprawdę bardzo mi przykro, że przeze mnie musiał Pan zostać dłużej w pracy. Już nie zapomnę, przepraszam jeszcze raz.
- Więc myślała Pani o mnie?
- Tak.
- To dobrze.

Godzinę później poszłam do Niego po podpi na umowie.
- Martwiłem się dzisiaj.
- ?
- Nie było Pani rano. Myślałem, że coś się stało.
- Stało. Skuter mi padł. Przyjechałam autobusem.
- Jak to padł? Coś się stało?
- Normalnie. Jest w częściach.
- Gdzie jest w tych częściach??
- No, lusterko i rączka hamulca są u mnie w domu, a reszta pewnie w serwisie.
- Matko jedyna, co się stało??
- Nic, na przeglądzie wyszło sporo awarii, więc przy okazji mi go gruntownie reperują. A lusterko urwałam w zeszłym tygodniu.
- A hamulec?
- Dwa lata temu, w dniu gdy go kupiłam.
- A, to dobrze. Długo będzie Pani tym autobusem...?
- Do środy. Oby.

piątek, 23 września 2011

Ludzka twarz Jego

Dziś On pokazał... swoją prawdziwą, ludzką twarz. Potrafi być normalnym, NIE-IDEALNYM człowiekiem i to okazało się być naprawdę... niesamowicie pociągające! Ten jego bezradny, zagubiony wzrok, błąkanie się wśród sterty papierów... A chwilę później...
- Jak sobie radzi gazeta bez Pani?
- Normalnie. Chyba dobrze. Nie wiem.
- Z tego co widziałem, chwilami Pani samodzielnie robiła połowę gazety.
- Czytał Pan?
- Nie. Tylko przeglądałem, nie mam niestety czasu na razie.
- tak myślałam.
- No więc co to za dokument, który mam podpisać?
- Nie mam pojęcia. To, co trzyma Pan w dłoni, leżało na Pana biurku jak przyszłam. Dokumenty do podpisu mam tutaj...
- ... To leżało na moim biurku?
Ech, i ten jego rozbrajający uśmiech...
- Dlaczego Pan tak wypytuje o tą moją gazetę?
- Bo... ja... przez całe studia też pracowałem w gazecie...

czwartek, 22 września 2011

urodziny...

Co roku właśnie tego dnia ogarnia mnie strasznie paskudny nastrój. Urodziny M. - jedynego faceta, którego jak dotąd udało mi się naprawdę pokochać. Choć przez ostatni rok toczyliśmy wojnę na noże, na łamach wszystkich możliwych lokalnych gazet, co roku jednak pamiętamy o swoich urodzinach. Więc w ramach rewanżu musiałam mu dzisiaj napisać...
- Ponieważ Twoje życzenia przesłane na moje urodziny powoli zaczynają się spełniać, Tobie również życzę wszystkiego najlepszego - niech i Twoje marzenia się spełnią.
Kilka chwil później telefon.
- Dzień dobry, cześć.
- Cześć.
- Bardzo dziękuję. Nawet nie wiesz jak ciężko jest obchodzić swoje 32 urodziny.
- 32? Tyle to ja niedługo będę miała, staruszku. - próbuję być zabawna. Jego cudowny śmiech. A później 20 minut gadania. O wszystkim. Po raz pierwszy od kilku lat, odkąd wszystko się rozpadło. Rozmowa jak z przyjacielem, jakbyśmy się wczoraj widzieli. I na koniec pytanie: - Jak Ci się pracuje w banku?
- Widzę, że plotki szybko się rozchodzą...
- Nie, nikt mi nie mówił. Gdzieś przeczytałem, na fb chyba.
- Nie mogłeś przeczytać, nie mam Cię w znajomych a obcym nie ujawniam takich danych.
- Dobra, co za różnica. Cieszę się, że Ci się układa.
- Ja też. - Nie przeszły mi przez gardło gratulacje z okazji ślubu, o którym dowiedziałam się również z gazety...Znów ta niezręczna cisza.
- Mała, słuchaj... Tak w ogóle to dlaczego nam to wszystko nie wyszło?
- ...?! - proszę, nie rozdrapuj ran, wystarczająco już się nacierpiałam. - Ale przecież mu tego nie powiem, nie przyznam się do swojej słabości. Znów cisza.
- Właśnie robię zakupy.
- To udanych łowów.
- Szklanki kupuję, do kawy. Ale nie takie peerelowskie, tylko takie stylowe, żeby nie było obciachu.
- No tak...
- Może kiedyś wpadniesz do mnie na kawę...?
- M., naprawdę, miło się rozmawia, ale jestem w pracy, muszę kończyć. Jeszcze raz wszystkiego najlepszego, powodzenia!
- Taa, dzięki. Trzymaj się. Pa...
- Pa...

Kuźwa, dlaczego jak już zaczyna powoli się układać, musi nadejść dzień, który znów wszystko pokomplikuje maksymalnie?! Udało mi się ułożyć życie bez niego. Udało mi się uporać psychicznie z tym, co po mnie zostało po rozstaniu z nim. Trzy razy próbowaliśmy do siebie wrócić, z czego dwa razy powiedział mi wprost, że mnie nie potrafi pokochać, bo nikogo nie kocha poza sobą.
Wszystkim koleżankom doradzam, by kogoś takiego zostawiły i trzymały się od niego z daleka. A ja sama nie potrafię. Jemu jedynemu potrafiłam wszystko wybaczyć. I wciąż czuję do niego taki sam sentyment, bez względu na to czy wygląda dobrze, czy źle, czy pachnie cebulą, czy Bruno Banani, czy zachowuje się jak cham ostatni, czy jak gentleman - stąd wniosek, że... chyba go kocham. A właściwie chyba kochałam. Teraz to już raczej tylko sentyment, wspomnienie i jednocześnie szansa na długoletnią przyjaźń. Oby...

środa, 21 września 2011

Po pracy

Lubię po pracy zamienić rajstopy i szytywne ciuchy zamienić na włochate niebieskie dresy z polaru, a niewygodne szpilki na rozczłapane adidasy. W takim stroju wychodzę z psem na spacer po okolicy. Po co się starać, jak tutaj sami swoi? Męża na wsi raczej na pewno nie znajdę, a prawdopodobieństwo, że On zjawi się w mojej dzielnicy jest mniejsze niż trafienie szóstki w totka.
Po drodze mijam nowych sąsiadów-znajomych (cześć - cześć) i idę dalej.
Im dłużej tu mieszkam, tym więcej słów zamieniam z ludźmi. Większość z nich we włochatych dresach chodzi na co dzień, więc nie mam oporów żeby się przed nimi tak pokazywać.
I pomyśleć, że jeszcze kilka lat temu malowałam się przed wyrzuceniem śmieci z domu...

Refleksje nad życiem i śmiercią

- Skąd u Pani tyle siniaków? Boks Pani trenuje?
- Nie, sado-maso. Kajdanki, pejczyk, sam Pan rozumie...
- ...?
- Żartuję przecież, znowu walczyłam z psem - próbowałam mu udowodnić, że to ja jestem osobnikiem alfa w tym stadzie.
- Jest pani niepoprawna.
- I całe szczęście. Poprawni ludzie umierają powoli.
- A Pani?
- Co ja?
- Jak Pani chce umrzeć?
- A wie Pan, to ciekawe. Nie zastanawiałam się nigdy nad tym. Ale jeśli miałabym wybór, chciałabym umrzeć na skuterze, robiąc to co kocham. Albo w kościele, wtedy miałabym większe szanse, że ogłoszą mnie świętą.
- Jest Pani wierząca?
- Jak 90% narodu. A tak na poważnie - tak, wierzę. Czy to coś dziwnego?
- Przepraszam, ale jakoś trudno pogodzić mi te kajdanki z kościołem...
- A widzi Pan? Mimo że to był tylko żart i oboje o tym wiemy, założę się, że wciąż ma Pan przed oczami bardzo sugestywną wizję mnie w kajdankach i leżący na stoliku pejczyk.
- Skąd Pani wie, że wyobraziłem sobie akurat stolik?
- A wyobraził Pan?
- Tak...
- Cóż, najwidoczniej oglądamy te same filmy... Miło się rozmawia, ale niestety, musimy wrócić do rzeczywistości i omówić kilka szczegółów dotyczących szkolenia.
- Ech, Pani szczerość kiedyś sprowadzi Panią na samo dno. Choć przyznam szczerze, że ta wizja...

wtorek, 20 września 2011

Angielskie dysputy c.d.

- Pani znów pierwsza...
- Tak wyszło...
- Zimno dzisiaj. (spojrzenie na mój kask)
- Wcale nie, dziś jest wyjątkowo ciepło.
- Teraz jest ciepło, ale rano było 9 stopni.
- Jak wyjeżdżałam było 11.
CISZA...
- Ale jak wychodziłam o 5 rano z psem było rzeczywiście zimno.
- Pani też spaceruje rano!
- ? Rano, wieczorem, życie...
- Ja biegam. Codziennie rano 20 minut.
- Ja biegałam w zeszłym roku, przez cały sezon, dopóki śnieg nie spadł...
- Ja staram się cały czas, choć rzeczywiście, jak leży śnieg, zwłaszcza oblodzony, można się zabić i jest to niebezpieczne.
Pierwsze spojrzenie od początku rozmowy w oczy. Szybkie spuszczenie wzroku na chodnik.
- Chciałbym go zobaczyć.
- Kogo?
- No, tego Pani pieska.
- Na pewno jeszcze będzie okazja.
BĘDZIE OKAZJA??? Co to za tekst?! Choć moje serce płonie, choć cała drżę w środku, na zewnątrz znów wychodzi mój angielski temperament. Ech, żeby tylko wiedział, co kryje się pod tą zimną osłonką...
- A tak w ogóle to gdzie dokładnie Pani mieszka? Z Zet bardziej na Ka, czy może na Cz, czy może na O?
- Pod samym lasem, więc tereny do spacerów z psem mam idealne.
Po dokładnym rozrysowaniu mapki dojazdowej pod sam mój blok, jesteśmy w domu - zrozumiał. I właśnie wtedy zaczynają się schodzić pozostali pracownicy...
Konwersacja angielska - nieangielska, nie ważne. Ważne, że dawno już nie zamieniliśmy z sobą aż tylu słów...

poniedziałek, 19 września 2011

Jesień, panie Dyrektorze!

Przyszła nie wiadomo skąd, momentalnie. W ciągu niecałej doby pospadały liście z drzew, podobnie jak temperatura. Zimno, mokro, deszczowo.
A u mnie paradoksalnie gorąco, kolorowo i radośnie.

Już ponad miesiąc pracuję, a wciąż nie mogę się doczekać kolejnego dnia, wyjazdu do pracy na moim skuterze, a w wekend prania i prasowania koszul. Pracoholizm? Na pewno nie. Miłość? Pewnie też nie, bo ostatnio zamiast bliżej, z każdym dniem się od siebie oddalamy. Fascynacja? Być może. Motywacja? Raczej tak.
W ciągu miesiąca wróciłam do swojego rozmiaru ubrań sprzed roku, zanim rzuciłam palenie i przytyłam 10 kilo. Ba, nawet lepiej, bo w dwie pary spodni nawet wtedy nie wchodziłam.
Jeszcze z 15 kilo i będzie naprawdę dobrze :)
Wyjazd sobotni odbył się. Nie było fajerwerków, choć było miło. Służbowo. Gdy już zaczęło się robić ciepło, zadzwonił jego telefon i czar prysł.
A zresztą, co ma być to będzie...

czwartek, 8 września 2011

takie tam...

- A Pańska żona czym się zajmuje?
- A skąd pewność, że mam żonę?
- Ktoś tak przystojny i inteligentny jak Pan musi mieć żonę, ewentualnie kochankę, partnerkę życiową, dziewczynę...
- A Pani?
- Co ja?
- Ma Pani męża, kochanka, faceta?
- Nie, jestem sama.
- No widzi Pani.
- Pańskim zdaniem jestem ładna, czy inteligentna?
- Myślałem, że jest Pani inteligentna, ale skoro Pani pyta, to już taki pewny nie jestem.
- Więc jestem wyjątkiem potwierdzającym regułę.
- Najwyraźniej oboje jesteśmy...

Nie dokazuj, miły nie dokazuj...

Za dwa dni sobota. Kluczowy dzień? Mieliśmy jechać we dwoje na spotkanie służbowe. Dziś zapytałam co robimy. - Nie wiem jeszcze. Odezwę się.
Czyżby się wycofywał?
Czuję, że mi również powoli zaczyna brakować odwagi...

środa, 7 września 2011

I weź tu zrozum facetów...

Ósma rano. Na dworze istne oberwanie chmury, zza strug deszczu niewiele widać. Droga jest prawie pusta, bo i komu chciałoby się wypuszczać w taką pogodę... Na mokrym asfalcie jeden czarny potężny skuter, który przy tej pogodzie wcale tak potężnie nie wygląda. Na skuterze, w żółtej kamizelce, przemoczonej czarnej kurtce i potężnej skórzanej skorupie na nogi - ja...
Nawet w taką pogodę trudno mi byłoby zrezygnować z tej przyjemności, jaką jest jazda na skuterze...
W strugach deszczu, z kaskiem pod pachą, w spodniach dodających mi co najmniej 15 kg, stoję pod pracą i czekam aż On otworzy drzwi.
Na mój widok spojrzał na mnie z lekką dezaprobatą, pokręcił z politowaniem głową i bez słowa włożył klucz.
30 sekund później stoję przed nim w czarno-białej spódnicy (pierwszy raz odkąd mnie poznał widzi moje nogi), z czarnym szerokim pasem podwyższającym stan, w zgrabniutkich szpilkach, białej koszuli i czarnym podkreślającym talię sweterku. Biorąc pod uwagę dotychczasową bezpłciową czarną za dużą marynarkę i spodnie na kant, zmiana piorunująca. (W końcu pół nocy myślałam nad kreacją...)
Nie sądziłam jednak, że aż tak piorunująca...
Na mój widok mój wspaniały szef... schował się do swojego gabinetu. Dosłownie - schował się. Chwilę później wszedł do mojego gabinetu. - Tutaj są sprawy, które mogłaby Pani dzisiaj przejrzeć. - powiedział zostawiając mi na biurku karteczkę. Halo! Ja jestem, możesz mi to powiedzieć osobiście, patrząc na mnie!  - tłukło się gdzieś w mojej duszy.
Koleżanki z pracy były zachwycone moim nowym wizerunkiem. W sekretariacie zrobiłyśmy sobie zlot czarownic i wszystkie podziwiały mój strój. - Kochana, jakie Ty masz zgrabne nogi, powinnaś cały czas w spódnicach chodzić - usłyszałam od jednej z nich. Usłyszał to też on. - Ekhm, widzę, że tłoczno coś dzisiaj tutaj... - rzucił tylko przechodząc koło mnie.
W połowie dnia dostałam z regionu informację o szkoleniu. Niestety, w związku ze zbyt krótkim stażem, nie było mnie na liście. Poszłam więc do dyrektora i zasugerowałam, że dobrze by było, gdybym również pojechała na te warsztaty. - Nawet powinna Pani! Dziwię się, że nie dostała Pani skierowania. - dodał z uśmiechem.
Wysłałam więc maila zgłoszeniowego, również do Jego wiadomości.
Nie omieszkał zwrócić mi uwagi, że nie zachowałam standardu korespondencji wykorzystując długi podpis. W odpowiedzi podziękowałam za uwagę, pozdrowiłam i... przesłałam mu uśmieszek, co jak się okazało również nie jest zachowaniem standardowym. Szybko jednak odpisał chwaląc mnie za wspaniale zredagowane pismo na szkolenie, poprawny styl i gramatykę.
Biedak zapomniał, że w końcu jestem polonistką, w dodatku językoznawcą, o czym nie omieszkałam mu przypomnieć, życząc na koniec pracy miłego wieczoru.
Mówi się, że to kobiety są skomplikowane. Ale ja już sama niewiele z tego rozumiem...
Ciekawe, jaka będzie jego decyzja co do soboty...

wtorek, 6 września 2011

Znać swoją wartość

Od zawsze choć nie pokazywałam tego na zewnątrz byłam straszliwie zakompleksiona. Nie mam figury modelki, o czym już chyba wspominałam, nie lubię biegać, gdy się denerwuję zaczynam się jąkać i uaktywnia się mój zez ukryty, a moja ambicja nie pozwalała mi na jakąkolwiek pomyłkę, więc zawsze byłam gotowa do obrony, wciąż myśląc, że wszyscy chcą podkopać mój autorytet.
Jedyne co mam, i czego od zawsze byłam świadoma to inteligencja - 146 IQ, przynależność do jakiegoś śmiesznego Elitte Clubu i... zupełne nieprzystosowanie do życia.
Znajomi widzą we mnie duszę towarzystwa, pełną życia i szalonych pomysłów. Przyjaciele widzą we mnie bardzo wrażliwą osobę, która jednak dzięki silnemu charakterowi zawsze sobie radzi. Wszyscy bez wyjątku widzą we mnie doskonałego słuchacza, przed którym mogą się otworzyć, któremu mogą zaufać. Nawet obcy, którzy widzą mnie przez pierwsze pięć minut w ich życiu...
W każdym razie, zawsze byłam chodzacym kompleksem. I moje IQ wcale mi nie pomagało w zmianie tego poglądu.
tymczasem wystarczyły trzy tygodnie w pracy, bym... zmieniła zdanie na swój temat! Kilka dni temu, w związku z tym, że w ciągu trzech tygodni straciłam 7 kg, postanowiłam przymierzyć kieckę, którą kupiłam kilka miesięcy temu, ale nie wierzyłam, że się w nią kiedyś zmieszczę. Przymierzyłam jednak. Podeszłam do lustra i... doszłam do wniosku, że gdybym mogła, sama bym na siebie poleciała... Potrzebowałam 27 lat, żeby dojść do tego, żeby zaakceptować swoją fizyczność. Dlaczego akurat teraz?
W ciągu ostatnich trzech tygodni pracy nieustannie słyszę od przełożonych same pozytywne rzeczy - że jestem ambitna, że inteligentna, że dociekliwa, itp. O moim wyglądzie nikt nic nie mówi, ale jednocześnie wystarczy, że on na mnie spojrzy, a ja sama z siebie czuję się piękna...
Wszystko na raz sprawiło, że wreszcie jest mi z sobą dobrze. Nie pomógł rok terapii, godziny rozmów z psychologiem, wystarczyła zmiana pracy...
Czasem zmiany są wskazane, nawet bardzo...

Uwielbiam jego spojrzenie, pełne podziwu i niezrozumienia, gdy widzi mnie w skórzanej, antyseksownej skorupie, z kaskiem pod pachą, uwielbiam, gdy ukradkiem zerka z korytarza by upewnić się, że pod nią mam normalne spodnie, uwielbiam, gdy przychodzi niby od niechcenia, pod byle pretekstem, albo gdy ja przychodzę do niego... Jak to dobrze, że jutro znów do pracy :)

poniedziałek, 5 września 2011

Efekt lawiny

Paradoksalnie jest tak, że gdy coś zaczyna z jednej strony iskrzyć, nagle zlatuje się całe stado samców, zafascynowanych osobowością zakochanej samicy.
Tak jest i ze mną.
Dzisiaj był bardzo dziwny dzień...
On: wpada z prędkością huraganu do naszego biura, nie patrząc na pozostałe pracownice, z impetem rusza w stronę mojego biurka. Cała znieruchomiałam. Bez słowa podszedł do biurka, spojrzał w monitor, po czym oznajmił, że on ma taki sam jak ja.
Konsternacja. I co z tego? - Na to pytanie nie potrafił mi odpowiedzieć. Wyszedl. Po chwili mail: "Gdybym mial większy monitor, zamieniłbym się z Panią".
I weź tu zrozum facetów...
Wieczorem miałam problemy z konfiguracją internetu bezprzewodowego. Zadzwoniłam na hotline. Rozmawiałam z konsultantem przez... 45 minut! I nagle rozmowa przeszła na tory "prywatne" - że szkoda. że tak daleko mieszkam, że chętnie wpadłby na kawę, że chciałby się spotkać...
A jutro kolejny dzień pełen niespodzianek... Już się doczekać nie mogę...

niedziela, 4 września 2011

Złota polska jesień tego lata

Pogoda w tym roku wariuje jak nigdy wcześniej. Wiosną upały po 30 stopni, latem piękna jesień, a jesienią i zimą - zima, długa i ostra.
W każdym razie jest wrzesień, za oknami upał powyżej 26 stopni, a w powietrzu czuć piękną, żółtolistną jesień. Mnie też powoli jakaś taka melancholia ogarnia. I paradoksalnie - gdyby nie fakt, że jutro idę do pracy, nachętniej oddałabym się błogiemu nicnierobieniu, patrzeniu w sufit i myśleniu nad przemijaniem. A tak perspektywa prasowania ubrań do pracy, ugotowania obiadu na jutro, czy spacer z moim czworonogiem sprowadzają mnie na ziemię, która dziś wygląda wyjątkowo pięknie...

sobota, 3 września 2011

A co jeśli oni tak na poważnie...?

Odkąd się poznaliśmy, podkreśla na każdym kroku, że jest singlem. Singiel, to chyba ktoś, kto nie jest w stałym związku, tak?
Nieoficjalnie dowiedziałam się, że od roku żyje z kimś innym. W dodatku kimś, kto nie chlubi się zbyt przychylną opinią na swój temat... Ale to nieważne. Na początku pomyślałam, że może po prostu czas na zmiany, może tamta już mu się znudziła. Później ogarnęło mnie pewne przerażenie - a co jeśli oni z sobą tak na poważnie?
A teraz? Po cholerę mam tracić czas na takie analizy, czy rozbijam coś czy nie, skoro jeszcze do niczego nie doszło? Poza tym, to on powinien mnie o tym poinformować, a nie inni. Ja jestem rasową singielką, z psem i żółwiem, więc nie mam nic do stracenia...
A on? Również uważa się za singla...

piątek, 2 września 2011

146 IQ a mój pies pewnie jest mądrzejszy ode mnie...

Nie chwaląc się należę do wąskiego grona ludzi o IQ ponadprzeciętnym. I co z tego? Oto najlepszy przykład mojego błyskotliwego IQ/
dzisiaj:
On: I co robimy z tym wyjazdem służbowym? Jedziemy?
Ja: A kto jeszcze jedzie?
- No Pani i ja. Ja się już zapisałem.
ja: cisza. Szybka kalkulacja co dalej.
On: Czyżby Pani wymiękała?
Ja: Oczywiście że nie. Proszę mnie też zapisać.

chwilę później. Rozkojarzona idąc do kuchni po kawę pomyliłam drzwi i z całym impetem wpadłam na te, które od lat kilkudziesięciu co najmniej są... zamurowane. Szybki obrót dookoła siebie przez pół korytarza. Nagle okazuje się, że On to wszystko widział.
On: Widzę, że to zakręcenie przed weekendem udziela się każdemu?
Ja: To nie zakręcenie. To Pański zwierzęcy magnetyzm i urok osobisty tak na mnie działają...
On: To jego wspaniałe ogromne zaskoczenie a chwilę później szczery, prawdziwy uśmiech...

Kilka godzin później. Siedzę przed komputerem, już w swoim domu i mam taki mętlik w głowie, że sama już nie wiem co robię słusznie a co niekoniecznie... Jedno jest pewne - już zaczynam tęsknić, a do poniedziałku jeszcze tyle dni...

Na ile można sobie pozwolić...

Rozpoczął się kolejny etap. Badanie na ile możemy sobie pozwolić. Przekraczanie kolejnych granic. Uwielbiam tą adrenalinkę, czy już przekroczyłam czerwoną linię, czy na razie tylko ją naciągnęłam...
Piątek w pracy nie był zbyt fortunny. Afera na parterze spowodowała, że pierwszy raz widziałam Go tak przybitego i zdenerwowanego.
Cały dzień chodził naładowany, wzywał na dywanik kolejne osoby. Dzień wcześniej przydzielił mi plan do wykonania, z wartościami zupełnie nierealnymi, za to w miejscu, gdzie inni mają najniższy wskaźnik, podwoił mi go.
Napisałam więc.
- Wczoraj widziałam plan. Oczywiście akceptuję (bo i jak inaczej) i dziękuję za ten podwójny wskaźnik. Pozdrawiam serdecznie :)

Po chwili odpowiedź.
- Wartości będą pomniejszone o korektę, proszę się nie martwić. Wskaźnik taki każdy nowy pracownik otrzymuje, nie jest to moją zasługą. Nie ukrywam, że po tym, co zobaczyłem w czasie ponad miesiąca, bardzo na Panią liczę. Z Pani predyspozycjami i dotychczasowym zaangażowaniem może Pani naprawdę wiele osiągnąć w tej pracy...

Liczy na mnie... Ładnie podziękowałam i oczywiście zapewniłam, że zrobię co w mojej mocy by wyniki były jak najlepsze. A On: - Ale ja wcale nie mam na myśli wyników, choć one również są ważne...
Więc co???? W jakiej kwestii na mnie liczy?
Podesłałam mu kilka propozycji zdobycia nowych klientów, łącznie z wyjściem na ulice w stroju maskotki firmowej z ulotkami.
W końcu, po raz pierwszy dzisiaj się uśmiechnął. Przechodził przez korytarz, spojrzał na mnie i rzucił mi ten swój szczery cudny uśmiech. Powinien się zdecydowanie częściej uśmiechać.
Na koniec pracy wysłałam mu kolejnego maila, z życzeniami spokojnego weekendu.
Cały dzień się w sumie nie widzieliśmy, ale rozmawialiśmy z sobą znacznie więcej niż ostatnio.