Przekonałam się o tym niedawno. Od dwóch dni mam zapalenie płuc. To znaczy pewnie już wcześniej miałam, ale dwa dni temu w końcu zebrałam się w sobie i poszłam do lekarza. No więc leżę na L4, z antybiotykami. Wczoraj myślałam że ducha wyzionę - ledwo wstałam z łóżka, a cały świat wirował jak moja pralka. Biedny pies nie wiedział co się dzieje - w końcu pierwszy raz widział swoją panią w takim stanie - spoconą, smarkającą, kaszlącą i chodzącą jakby ściany jej się rozsuwały.
I w takim właśnie stanie, z trzydziestoośmiostopniową gorączką, co trzy godziny musiałam wstawać z łóżka i przy wietrze 120 km/h wyprowadzać mojego biednego pieska, bo przecież czy to jego wina, że pani nauczyła go pod żadnym pozorem nie załatwiać się w domu?
Cóż, w każdym razie dopiero teraz, w takich sytuacjach, czuję się cholernie samotna... Tak bardzo przydałby mi się ktoś, kto pomógłby mi wyprowadzić psa, pozwolił spokojnie poleżeć, przyniósł do łóżka gorącą herbatę...
Jak na złość dzisiaj mama wyjechała do mojej siostry, przyjaciółka szykuje się do jutrzejszego wyjazdu w góry, a kuzynka piekelnie boi się zarazków. Dobrze że tata jutro wpadnie na kawę...
A, jakby tego było mało, gotując dziś zupę i szykując do niej grzanki odcięłam sobie kawałek palca - nóż zatrzymał się na paznokciu i boli jak jasna cholera. To zdecydowanie nie jest mój dzień.
Ale dość narzekania! Przecież zawsze mogłoby być gorzej - bez mojego kundla już całkiem byłabym samotna...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz