Czy wierzycie w anioły? A dokładnie w Aniołów Stróżów? Dawno, dawno temu, gdy po raz pierwszy dość poważnie posypał mi się świat i po wypowiedzeniu z dnia na dzień desperacko szukałam pracy, przypadkiem trafiłam do bardzo dziwnego pracodawcy... Rozsyłałam swoje CV po wszelkich możliwych wydawnictwach, drukarniach i studiach reklamy i przypadkowo trafiłam do niewielkiego, położonego kompletnie na uboczu, rodzinnego wydawnictwa. Jego właściciel, bardziej chyba z zaskoczenia, że ktokolwiek znalazł jego firmę i chciał tam aplikować niż z braku pracowników, zaprosił mnie na rozmowę kwalifikacyjną. Już po kilku minutach uświadomiłam sobie, że kompletnie nie mam kwalifikacji, żeby tam pracować, bo wszystko, o czym mówi, jest dla mnie czarną magią.
- To czym właściwie mogłaby się Pani u mnie zajmować?
- Wydaje mi się, że jedyne, w czym mogłabym się nie skompromitować, to korekta książek... - powiedziałam lekko zażenowana swoim brakiem wiedzy. Później dowiedziałam się że pracy dla mnie aktualnie nie ma, ale właściciel wyglądał na dość mocno przejętego moim losem, bo obiecał, że jak tylko coś znajdzie, odezwie się.
Kilka dni później otrzymałam pierwszą książkę do korekty. Dzięki niej udało mi się stanąć na nogi. Później pojawiła się kolejna, która zapoczątkowała moją dobrą passę. Mimo że to zdarzenie miało miejsce wiele lat temu, do dziś utrzymujemy kontakt i jestem mu bardzo wdzięczna za pomoc.
I co ciekawe, w chwilach, gdy świat zawodowy zaczyna mi się walić na głowę, wszystko leci na łeb na szyję. do dziś nagle pojawia się pan Jot z jakimś drobnym zleceniem. Tak było i teraz. Niespodziewany telefon, chwilę po tym, jak straciłam pracę.
- Nie wiem, czy ma Pani teraz czas...
- Ostatnio czasu wolnego mam aż nadto...
- Tak się domyśliłem po Pani postach.
I jest kolejne zlecenie. Znów mój "anioł", który pojawił się nie wiadomo skąd, ratuje mi tyłek. Dziękuję...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz