Mieszkam sama. Sama radzę sobie z nadpobudliwym psem, irytującym żółwiem, cieknącym kranem, brodzikiem, czy wybrzuszonymi panelami, nie wspominając już o tępieniu pająków, których boję się koszmarnie.
Nie mam faceta, który wymieni mi uszczelkę, wygładzi ściany, czy dokręci zawias w drzwiach. Ale jednocześnie ze wszystkim staram się radzić sama. Zanim poproszę kogokolwiek o pomoc, dziesięć razy się zastanawiam, czy na pewno sama sobie z tym nie poradzę, czy pomoc jest niezbędna.
Ostatnio zaobserwowałam bardzo dziwne zjawisko. Coraz więcej panów z psami, w różnym wieku, zaczęło wychodzić o tej samej porze, co ja na spacery. Każdy się uśmiecha, próbuje zagadać. Po niektórych nawet na te spacery przychodzą osobiście małżonki, bardzo krzywo na mnie patrzące. Nawet tajemniczy sąsiad z landroverem, mimo że jeszcze nigdy nie zamieniliśmy z sobą więcej niż dwa zdania, sprawił, że jego sporo starsza małżonka choć mnie nie zna z założenia postanowiła mnie nienawidzić.
W ciągu dwóch miesięcy schudłam 16 kg. Nadal do ideału brakuje mi co najmniej 20 kg, więc nie sądzę, by ta zmiana wywarła taki wpływ na wszystkich samców w okolicy.
Tak czy inaczej, nie szukam męża, nie szukam faceta, nie szukam też przygody na jedną noc. Jeśli kogoś poznam, to fajnie, jeśli nie - nic na siłę. A już na pewno nie zamierzam ładować się w kolejny związek z żonatymi facetami. Szkoda tylko, że wszystkie żony w okolicy zaczęły postrzegać mnie nie jako nową sąsiadkę, ale największą rywalkę. Ale na to niestety wpływu nie mam - ot, taki już jest przeklęty los singielki mieszkającej w domu samych par...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz