Łączna liczba wyświetleń

poniedziałek, 14 lutego 2011

Weno, wróć!

Jest poniedziałek, godzina15.00. Jutro mam cotygodniowy skład gazety, w związku z czym do jutra do 9.00 na poczcie mojego szefa powinny znaleźć się moje teksty. Jak już wspomniałam, jest poniedziałek, godzina 15.00 - a ja nie mam ani jednego tekstu! Kompletnie nic mi dzisiaj nie idzie - rano zrobiłam obchód miasta, trochę materiału zebrałam (na jakieś 2 artykuły), ale nie mogę się zebrać w sobie by zebrać wszystko do kupy. Muszę wyrzeźbić co najmniej 10 tekstów, a tymczasem zamiast siedzieć i pisać zrobiłam obiad, posprzątałam, zjadłam obiad, pomogłam w pakowaniu rodziców, którzy wyjechali na romantyczny wyjazd do Rzymu z okazji Walentynek...
Może to jest właśnie powód - Walentynki. Co roku dzień ten w moim kalendarzu, podobnie jak u większosci singli z mojego otoczenia, oznaczany był czarną kartką. Był to dzień niewychodzenia z domu, żeby widok tych wszystkich zakochanych do zrzygania par nie psuł mi humoru. W tym roku jednak zapomniałam o tym, że dziś Walentynki i... tak, wyszłam do miasta! Ale bardzo dziwnie się czuję - zamiast wszechogarniającej złości na widok kiczowatych różowych serduszek, dopadło mnie po raz pierwszy jakieś... przygnębienie. Jakiś smutek, że "każdy kogoś ma a ja solo"...
Ech, nie ma co rozpaczać, trzeba się wziąć w garść i wracać do pracy - może wieczorem standardowo już spotkamy się z ekipą na antywalentynkowej imprezie z kiczowatymi komediami romantycznymi i dużą ilością alkoholu ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz