Co roku właśnie tego dnia ogarnia mnie strasznie paskudny nastrój. Urodziny M. - jedynego faceta, którego jak dotąd udało mi się naprawdę pokochać. Choć przez ostatni rok toczyliśmy wojnę na noże, na łamach wszystkich możliwych lokalnych gazet, co roku jednak pamiętamy o swoich urodzinach. Więc w ramach rewanżu musiałam mu dzisiaj napisać...
- Ponieważ Twoje życzenia przesłane na moje urodziny powoli zaczynają się spełniać, Tobie również życzę wszystkiego najlepszego - niech i Twoje marzenia się spełnią.
Kilka chwil później telefon.
- Dzień dobry, cześć.
- Cześć.
- Bardzo dziękuję. Nawet nie wiesz jak ciężko jest obchodzić swoje 32 urodziny.
- 32? Tyle to ja niedługo będę miała, staruszku. - próbuję być zabawna. Jego cudowny śmiech. A później 20 minut gadania. O wszystkim. Po raz pierwszy od kilku lat, odkąd wszystko się rozpadło. Rozmowa jak z przyjacielem, jakbyśmy się wczoraj widzieli. I na koniec pytanie: - Jak Ci się pracuje w banku?
- Widzę, że plotki szybko się rozchodzą...
- Nie, nikt mi nie mówił. Gdzieś przeczytałem, na fb chyba.
- Nie mogłeś przeczytać, nie mam Cię w znajomych a obcym nie ujawniam takich danych.
- Dobra, co za różnica. Cieszę się, że Ci się układa.
- Ja też. - Nie przeszły mi przez gardło gratulacje z okazji ślubu, o którym dowiedziałam się również z gazety...Znów ta niezręczna cisza.
- Mała, słuchaj... Tak w ogóle to dlaczego nam to wszystko nie wyszło?
- ...?! - proszę, nie rozdrapuj ran, wystarczająco już się nacierpiałam. - Ale przecież mu tego nie powiem, nie przyznam się do swojej słabości. Znów cisza.
- Właśnie robię zakupy.
- To udanych łowów.
- Szklanki kupuję, do kawy. Ale nie takie peerelowskie, tylko takie stylowe, żeby nie było obciachu.
- No tak...
- Może kiedyś wpadniesz do mnie na kawę...?
- M., naprawdę, miło się rozmawia, ale jestem w pracy, muszę kończyć. Jeszcze raz wszystkiego najlepszego, powodzenia!
- Taa, dzięki. Trzymaj się. Pa...
- Pa...
Kuźwa, dlaczego jak już zaczyna powoli się układać, musi nadejść dzień, który znów wszystko pokomplikuje maksymalnie?! Udało mi się ułożyć życie bez niego. Udało mi się uporać psychicznie z tym, co po mnie zostało po rozstaniu z nim. Trzy razy próbowaliśmy do siebie wrócić, z czego dwa razy powiedział mi wprost, że mnie nie potrafi pokochać, bo nikogo nie kocha poza sobą.
Wszystkim koleżankom doradzam, by kogoś takiego zostawiły i trzymały się od niego z daleka. A ja sama nie potrafię. Jemu jedynemu potrafiłam wszystko wybaczyć. I wciąż czuję do niego taki sam sentyment, bez względu na to czy wygląda dobrze, czy źle, czy pachnie cebulą, czy Bruno Banani, czy zachowuje się jak cham ostatni, czy jak gentleman - stąd wniosek, że... chyba go kocham. A właściwie chyba kochałam. Teraz to już raczej tylko sentyment, wspomnienie i jednocześnie szansa na długoletnią przyjaźń. Oby...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz