Łączna liczba wyświetleń

piątek, 2 września 2011

Na ile można sobie pozwolić...

Rozpoczął się kolejny etap. Badanie na ile możemy sobie pozwolić. Przekraczanie kolejnych granic. Uwielbiam tą adrenalinkę, czy już przekroczyłam czerwoną linię, czy na razie tylko ją naciągnęłam...
Piątek w pracy nie był zbyt fortunny. Afera na parterze spowodowała, że pierwszy raz widziałam Go tak przybitego i zdenerwowanego.
Cały dzień chodził naładowany, wzywał na dywanik kolejne osoby. Dzień wcześniej przydzielił mi plan do wykonania, z wartościami zupełnie nierealnymi, za to w miejscu, gdzie inni mają najniższy wskaźnik, podwoił mi go.
Napisałam więc.
- Wczoraj widziałam plan. Oczywiście akceptuję (bo i jak inaczej) i dziękuję za ten podwójny wskaźnik. Pozdrawiam serdecznie :)

Po chwili odpowiedź.
- Wartości będą pomniejszone o korektę, proszę się nie martwić. Wskaźnik taki każdy nowy pracownik otrzymuje, nie jest to moją zasługą. Nie ukrywam, że po tym, co zobaczyłem w czasie ponad miesiąca, bardzo na Panią liczę. Z Pani predyspozycjami i dotychczasowym zaangażowaniem może Pani naprawdę wiele osiągnąć w tej pracy...

Liczy na mnie... Ładnie podziękowałam i oczywiście zapewniłam, że zrobię co w mojej mocy by wyniki były jak najlepsze. A On: - Ale ja wcale nie mam na myśli wyników, choć one również są ważne...
Więc co???? W jakiej kwestii na mnie liczy?
Podesłałam mu kilka propozycji zdobycia nowych klientów, łącznie z wyjściem na ulice w stroju maskotki firmowej z ulotkami.
W końcu, po raz pierwszy dzisiaj się uśmiechnął. Przechodził przez korytarz, spojrzał na mnie i rzucił mi ten swój szczery cudny uśmiech. Powinien się zdecydowanie częściej uśmiechać.
Na koniec pracy wysłałam mu kolejnego maila, z życzeniami spokojnego weekendu.
Cały dzień się w sumie nie widzieliśmy, ale rozmawialiśmy z sobą znacznie więcej niż ostatnio.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz